poniedziałek, 15 lutego 2016

Ferie w Hiszpanii

Kochani, w sobotę wieczorem wróciłam z cudownej podróży, albowiem zwiedzałam Hiszpanię! 

*to zabrzmiało dość oficjalnie*

Jak pewnie się domyślacie, w tym poście mam zamiar o tym opowiedzieć. *jeszcze jedna informacja - tak...po tym całym roku szukania znalazłam miejsce, gdzie wpisuje się tytuł posta...idźcie mnie hejtować*
Dobra, nie ma co przynudzać. Wyjechałam do Hiszpanii w czwartek 4 lutego (wieczorem). Żeby zaoszczędzić pieniędzy moi rodzice zdecydowali, że polecimy tanimi liniami, co później okazało się niesłusznym wyborem. Moje ucho po locie - mogło się tak wydawać - umierało. Zmiana ciśnienia i te sprawy, ale tak bardzo piekło, kłuło, szczypało itd. że nie skupiałam się na przyczynie. 
Ok, Hiszpania. A dokładniej Barcelona. Byłam w niej 4 dni, chociaż tak naprawdę, to żeby zwiedzić ją całą potrzeba conajmniej tygodnia. W hotelu byłam tylko rano i wieczorem, tak to zwiedzałam co popadnie. Tata kupił nam bilety do autobusu turystycznego na dwa dni, który jeździ w "ważne" i atrakcyjne miejsca Barcelony. Zobaczyłam Sagradę Familię, Park Guell (chociaż nie weszłam do części z tymi rzeźbami, bo trzeba było bardzo długo czekać), dwie kamienice zaprojektowane przez Gaudiego, Plac Kataloński i mnóstwo wąskich barcelońskich uliczek, na których znajdowały się unikatowe butiki itd. 
Bardzo podobała mi się Barcelona, chociaż z trudem chodziłam - przeklęta noga i przeklęte buty. 
Tego czwartego dnia, o 17:00 miałam pociąg do Walencji, gdzie zamiszkałyśmy w domu koleżanki mamy, która przeprowadziła się tam miesiąc temu i teraz przyjmuje gości (wszyscy pragną tego ciepłego klimatu). Czemu nie? 
Ale szczerze mówiąc, myślałam, że to miasto okaże się ciekawsze. :-/ Jak wstałam pierwszego dnia, to ciepło, ale w ciągu dnia jakaś tragedia z wiatrem. Chyba nigdy mnie tak nie przewiało - naprawdę. W Walencji do oglądania nic praktycznie nie ma. Nie ma tej atmosfery, co jest w Barcelonie. To nudne miasto. Nie dość, że jedną z głównych jej atrakcij zamknięto do remontu (mowa tu o Oceanarium), to ten wiatr nie dawał spokoju. Ale jedna rzecz mnie zachwyciła, a raczej miejsce. Biopark. Jest to takie zoo, ale znajdują się tu tylko afrykańskie zwierzęta. Mają odwzorowane środowiska, w których żyją. Jeśli w rzeczywistości jakiś gatunek żyje z innym, to tutaj też. Nie tak jak w znanych nam ogrodach zoologicznych, gdzie każde zwierzę ma oddzielną klatkę. Czasem żyrafy były tak blisko mnie, prawie mnie dotykały. To było boskie. I poznałam też wiele zwierząt, których wcześniej nie znałam. Ale najlepszym zwierzęciem, moją nową miłością stał się góralek przylądkowy/skalny (ang. rock hyrax). Jest taki piękny! Popatrzcie sobie na niego...to cud. To co tłuste, jest boskie! Ale jedno powiem - na wzrok bym z nim nie wygrała. :-D

Zdjęcia dodam w następnym poście. Szczerze mówiąc nie wiem, kiedy się on pojawi, ale na pewno będzie. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, to możecie pisać na mojego maila > sonia.j.stadnik@gmail.com 
Dziękuję za uwagę ♥ 

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że tu trafiłam :) Czy mogę czasem podglądać Twoje notki? Spokojnie - interpunkcji nie będę poprawiać!

    OdpowiedzUsuń